Mieszkam we Włoszech, w bardzo sejsmicznym rejonie. Trzęsienia ziemi zdarzały się tutaj przez kilka pierwszych lat mojego pobytu bardzo często i to dość mocne.
Czy były naturalne? Nie wiem. Co do ostatniego sami naukowcy mają wątpliwości, ale…. tak czy inaczej nie zmienia to faktu, że one są i czasami bywało tak, że przez miesiąc miało miejsce około tysiąca wstrząsów wtórnych. (Te z wtórnymi podobno są naturalne).
Któregoś pięknego dnia, pod koniec lipca i to był chyba 2017 rok, doszło do tego, że większość mieszkańców wyszła z budynku, my też, bo baliśmy się być w środku. Nasze mieszkanie jest na dwóch ostatnich piętrach i tam odczuwa się najmocniej chwianie budynku, meble zmieniają miejsce, sprzęty spadają, itd.
Pomijając problemy materialne, mało kto mówi o traumach. Są to tak ciężkie wydarzenia dla psychiki, że najczęściej, jeśli się z tym nie zrobi porządku, zostają z nami na całe życie. U mnie objawiało się to paniką, czasem krzykiem, omdlewaniem ze strachu, kiedy na przykład w autobusie nie byłam przygotowana na jakiś manewr.
Mój chory mózg natychmiast podawał mi informację, że zagrożone jest moje życie. To działo się na każdym kroku, kiedy tylko nie byłam w stanie zweryfikować ruchu, dźwięku czy innego zjawiska, któremu mój umysł nie zdążył nadać etykietki.
Ta sytuacja trwała od 2009 roku. Mniej więcej regularnie co 3 lata mieliśmy trzęsienia ziemi i one pogłębiały istniejące traumy. Jednak to z 2017 roku przechyliło czarę i zupełnie straciłam rozum. Przez kilka lat codziennie wieczorem pakowałam duży plecak z najbardziej potrzebnymi rzeczami, zwłaszcza telefonami, laptopem, ppwerbankami, bo już wtedy działałam online. Już wtedy byłam na bardzo wysokich pozycjach i moja praca była dla mnie najważniejsza.
Swoją drogą gdy dziś sobie to przypominam, to czuję powód do dumy i jeszcze bardziej szanuję siebie za to, jak mimo wszystko potrafiłam osiągać sukcesy, robić spektakularną karierę oraz „wychować” wielu niezależnych liderów, pomimo tak ciężkich przeżyć.
Więc co wieczór kładłam ten plecak w najbezpieczniejszym miejscu w mieszkaniu, przy szybie windy, aby w razie konieczności móc go szybko złapać i uciekać. Wszystko miałam przygotowane wraz z ubraniami, butami, każdego dnia. Jednak gdy zaczęło się jedno z najsilniejszych trzęsień, bo w skali richtera 6,3 i następnie prawie do końca sierpnia było ponad tysiąc wstrząsów wtórnych, całkowicie straciłam nad sobą kontrolę.
Byłam kłębkiem nerwów. Nie tylko ja. Ludzie tutaj odchodzili od zmysłów i wielu z nich, w tym i ja, musiało skorzystać z pomocy psychologa lub psychiatry.
Czułam się jak zombie. Prysznic i wszystkie czynności, w których mogłam się czuć pozornie bezbronna, np bez ubrania, wykonywałam praktycznie w biegu, w panice i przerażeniu, że kolejny wstrząs zastanie mnie akurat w łazience.
Kilka słabo przespanych nocy nerwowym snem, gdzie budziłam się za każdym razem, gdy mąż się poruszył, to i materac się ruszał, ja wyskakiwałam czasem z krzykiem, jak oparzona. To wszystko mnie wycieńczyło psychicznie, fizycznie i na każdym poziomie. Doszło do tego, że na jakikolwiek dźwięk, nawet przejeżdżającego samochodu biegałam z płaczem po domu, szukając miejsca, aby się bezpiecznie ukryć.
Udałam się do naszego znajomego psychiatry. Przepisał mi prochy i natychmiast je zażyłam, gdy tylko wyszłam z apteki. Czekałam na cud, który się nie zdarzył. ZERO. Kompletnie nic nie zadziałało. Przez 10 dni od najsilniejszego wstrząsu zachowywałam się, jak histeryczka i przeźliwie się bałam. Myślę, że gdybym nie znalazła sposobu na ten strach, mogłoby mnie już nie być.
W końcu chyba Bóg się nade mną zlitował i zaświtała mi w głowie myśl. W tym czasie już od 4 lat praktykowałam transerfing, z ogromnymi sukcesami, ale nie ma w nim lekarstwa na strach przed utratą życia w takich sytuacjach. Pomyślałam, że skoro lekarze nie potrafią ludzi leczyć z lęków, tylko przepisują gówniane, chemiczne prochy, to może jednak trzeba się za to zabrać od innej strony.
Mój przypadek, to w ogóle była beznadzieja, bo ja już byłam od 2007 roku w trakcie leczenia nerwicy lękowej i po, jak widać, nieudanej próbie samobójczej, z której mnie wybudzili po 3 dniach, czego nie mogłam im wybaczyć. Były mąż, karateka, zrobił ze mnie worek treningowy i psychiczne warzywo. Pierwsze pobicie w ciąży, utrata dziecka, itd już wtedy zrobiły swoje. Uratowała mnie siostra, wyszarpując mnie z tego toksycznego miejsca i przywiozła do Włoch. Tutaj kontynuowałam leczenie prochami aż do tego wydarzenia w 2017 roku.
Moje poszukiwania w sieci trwały kilka minut. Wpisałam frazę: jak pozbyć się lęku i trafiłam na youtube, na 18-minutowy filmik, w którym głos prowadził przez ćwiczenia mentalne. Nie wierzyłam, że coś takiego może mi pomóc, ale byłam zdesperowana, bo zbliża się kolejna noc rodem z piekła więc mówię, co mi tam. Mąż też uważał, że warto spróbować i mi dopingował. (Mój obecny mąż oczywiście). On nie miał tych lęków. Zupełnie go to nie ruszało.
Wykonałam ćwiczenie. Po 10 dniach i nocach histerycznego strachu spałam jak dziecko. Obudziłam się wypoczęta, zadowolona, zszokowana działaniem tego ćwiczenia i bez lęków! Kompletnie nic? 18 minut słuchania gościa i wyobrażania sobie rzeczy, które podpowiadał.
Nie wiedziałam, co to było, czy on to wymyślił, czy coś, nie szukałam wtedy, chciałam tylko skutecznego lekarstwa. Po jakimś czasie zaczęłam tego jednak szukać, tak z ciekawości, bo skoro mnie pomogło, prześlę innym. Ale nie znalazłam. Na szczęście samo nagranie zdążyłam ściągnąć na dysk, jednak przesyłanie komukolwiek spiraconego pliku w ogóle nie wchodziło w grę. Chciałam rozdawać jedynie link do legalnego nagrania, które niestety zostało usunięte przez autora.
To jedno ćwiczenie wyeliminowało wszystkie moje dotychczasowe traumy plus lęki z dzieciństwa. Hurtem zabrało wszystko! Pp 10 latach życia w horrorze poczułam, co znaczy normalne funkcjonowanie. Raj na ziemi.
To wydarzenie spowodowało, że zaczęłam się w tym kierunku edukować, kopać w sieci, czytać tematyczne książki i w międzyczasie odnalazłam nagranie i po zakupie pewnej książki odkryłam, co to było. Okazało się, że to jest Metoda Sedony. Boże! Jakie wszystko w naszym życiu jest proste, a my je sobie tak komplikujemy!
Ale właśnie Metoda Sedony potwierdziła moje przypuszczenia, które pojawiły się po raz pierwszy przy okazji Transerfingu, że ja akurat zbudowałam cały mój sukces na transerfingu i dzięki niemu i zadziałał on natychmiast i na potężną skalę, bo go nie znałam, niczego się nie spodziewałam i nie miałam oczekiwań.
Dokladnie to samo było z tym ćwiczeniem. Tutaj nawet nie wierzyłam, że może mi pomóc, ale tonący chwyta się brzytwy…
Dzisiaj jestem uzbrojona we wszystkie metody włącznie z narzędziami od świetnych specjalistów w uwalnianiu lęków i nic nie działa. Nawet ten filmik sobie czasem puszczam i nic.
Bo już wiem i oczekuję cudu. A nie o cud chodzi
Odkryłam całkiem niedawno przyczynę, dlaczego coś działa, a dlaczego nie. Dlaczego u mnie zadzialało, a u innych nie działa. Ja to wszystko już wiem. W rok po uwolnieniu się od tych wszystkich lęków wracałam samolotem z Polski do Włoch, po fantastyczny biznesowym ewencie w Krakowie i lądowanie było traumatyczne. Huragan, śnieżyca, ludzie wymiotowali ze strachu i turbulencji, pilot parę razy już siadał na pasie, by poderwać maszynę i wzbić się wysoko nad morze.
Kiedy już stanęłam na ziemi na własnych nogach, nerwy mi puściły i się popłakałam. Poruszyłam nowe traumy? Rok później kolejne wielkie wydarzenie, ale bardzo negatywne w pracy doprowadziło mnie do kolejnej traumy, utraty 7 kilogramów w 7 dni i wymiotów po każdym posiłku. Byłam z powrotem znerwicowana i wystraszona jak farskie prosię.
Metoda Sedony nie zadziałała. Żadna mi nie pomogła. Bo już je znałam. Bo tam był cud, a nasz gadzi mózg nie lubi cudów. On lubi być mocno zajęty. Gadzi mózg albo podświadomość. Nasz kot, którego trzeba wytresować, chwilowo wyłączyć i w tym czasie przemycić instrukcje naprawy.
Ja to dopiero teraz rozumiem i stosuję skutecznie, ale wtedy poprosiłam o pomoc Monikę. Ona jest warta każdych pieniędzy. Zrobiła ze mną kilka sesji indywidualnych. Chyba cztery i przywróciła mnie do żywych. Miałam spokój do 2020 roku i pandemii. Znowu pojawił się strach o życie, przyszłość, brak perspektyw itd. Znów udałam się do Moniki, ale tym razem kupiłam kurs i sama działałam.
Otrzymałam kolejną wiedzę i narzędzia, ale nie byłabym sobą, gdybym nie eksperymentowała. Inna moja znajoma Marzena, twierdzi, że sukces w żadnej dziedzinie się nie pojawi, dopóki nie uwolnimy się od traum. To jest oczywiste dla mnie, ale są jeszcze różne inne podczepy, które wysysają naszą energię życiową i te też trzeba usunąć.
Stworzyłam więc kombajn, który po wielu próbach i błędach zadziałał perfekcyjnie, skutecznie i natychmiast. Robię go sobie raz na tydzień i czuję się z tym bosko. Połączyłam kilka metod razem. Ćwiczenia huny są najbardziej wymagające, ale one tresują kota, podczas gdy mózg otrzymuje instrukcje, co robić. I tym sposobem dochodzę do sedna tego wpisu. Wybacz tak długą lekturę, ale potrzebowałam to wszystko opowiedzieć, aby Ci naświetlić szerszy obraz.
Ponad tydzień temu przygotowałam temat na sesję. Podjadanie i objadanie się kompulsywne. Bo mimo całej wiedzy, problem u mnie wisiał i walczylam z nim, bo w tle były lęki i traumy.
Przygotowałam się, uprzedziłam męża, wyłączyłam sprzęty i puściłam jedynie ścieżkę dźwiękową, którą sobie nagrałam. Całość trwa ok 53 minuty u mnie. Składa się z hun, sedony, usuwania traum pokoleniowych i modlitwy.
Po sesji siedzialam chwilę w fotelu i zastanawialam się, jak to będzie. Poczuję coś? A może będą jakieś fajerwerki? Nic z tych rzeczy. Jeszcze tego samego dnia po raz pierwszy od wielu lat poszlam spać zapominając zjeść kolację.
Od tego czasu mam problem z jedzeniem w odwrotną stronę. Nie chce mi się jeść i jem w taki sposób, w jaki jadłam bedąc dzieckiem. Śniadanie, obiad, kolację lub bez kolacji, tylko jakiś zamiennik w postaci orzeszka i nie zaglądam już do lodówki, w ogóle nie myślę o jedzeniu. Ciuchy robią się luźne i mam niesamowity spokój w głowie.
Czasami zamiast posiłków piję tylko moje drinki z witaminami i elektrolitami, bo nie jestem w ogóle głodna, co było niemożliwe jeszcze 10 dni temu.
W czym tkwi tajemnica? W działaniu. W tresowaniu kota. Wiele razy już o tym pisałam, ale dopiero teraz rozumiem mechanizm, który działa bez względu na to, czy mam oczekiwania, czy nie. Oprócz tego jestem systematyczna. Mam codzienne rytuały podczas prysznica, posiłków i pracy, które wzmacniają każdą moją akcję.
Systematyczność i akcja. To jest klucz. Nic odkrywczego, ale 99% ludzi, którzy będą kiedykolwiek czytać ten tekst to zwyczajne lenie. Znajdą setki wymowek, że ciężka praca od rana do wieczora, że dzieci, że to, tamto i sramto. Każdy ma to, na co się godzi i każdy jest kowalem swojego losu.
Ja działam nawet gdy mi się nie chce, bo wiem, że czas mija nieubłaganie i nie chcę za jakiś czas żałować, że się ociągałam i wiecznie przekładałam wszystko na kiedyś. Bóg dał nam wszystkim talenty, a ja nie chcę ich trwonić, tylko pomnażać. Więc nawet gdy mi się nie chce, ruszam, bo po kilkunastu minutach już czuję się inaczej, błogo, szczęśliwie i pełna energii.
Trzeba jedynie przezwyciężyć śmierdzącego lenia i włączyć dyscyplinę. Wtedy dopiero strzela w kosmos poczucie wlasnej wartości. To dopiero jest balsam na duszę. No!
Aktualizacja
Z ciekawości wchodzę na mukbanki, na wszelkie kanały kulinarne, żeby zobaczyć, czy oglądanie pichcenia wywoła chociażby nadprodukcję śliny.
NIC! Oglądam beznamiętnie i nie biegnę do kuchni, żeby coś przegryźć. Czuję się nareszcie wolna od tego wszechobecnego bombardowania smakami, zapachami, chętkami, kuszeniem, żeby coś zjeść. Boże, jaka ja jestem szczęśliwa!
Skomentuj ten wpis