Kładę się spać, bo oczy mi lecą. Leżę i zasypiam. Nagle słyszę klik klik klik. Dziwny dźwięk. Zaglądam do nóg, bo tak jakby kocica sobie pazury obgryzała, ale nie. Ona tylko rusza ogonem.
Przykładam głowę do poduszki i znów – klik klik klik, a zaraz za tym blask….
Nosz kurza twarz! Szacowny małżonek tiktoki jakieś se ogląda, zamiast spać i blinduje mi prosto w oczyska.
Tłumaczy się biedny, że spać nie może, bo go brzuch boli po kolacji. Ma prawo, w końcu ja mu tę kolację przyrządziłam
Ale tak na serio to wczoraj robię mu jajecznicę na kiełbasie. Tej włoskiej salcicci. To jest jak mięso mielone w skórce i w ogóle nic wspólnego z kiełbasą nie ma.
Więc smażę tę salciccię, a potem wbijam jajka.
To było wczoraj wieczorem. Dzisiaj mąż chce powtórkę, więc robię prawie tak samo, ale z roztargnienia wbijam jajka od razu do surowej salcicci. Mąż wcina, mówi, że pyszne, ale potem cierpi i za karę mi w oczy świeci.
Wstaję więc, a mąż wykorzystuje okazję i prosi o specjalną herbatkę więc robię dla nas obu. Tę energetyczną. Zamiast spać, będziemy biegać dookoła bloku, jak dostaniemy kopa.
Korzystam więc i rozkoszuję się smakiem i zaraz zabieram się za książkę, która jest moim kolejnym odkryciem. Mam ją chyba z 5 lat na dysku i dopiero teraz ją pochłaniam. Już wysłuchałam całe audio, a teraz czytam, żeby zrobić notatki. Do mojego „kombajna”, o którym na bank napiszę, chociaż już jeden wpis na blogu popełniłam o moim najnowszym odkryciu, które wciąż testuję i jak na razie działa, jak jakieś magiczne zaklęcie. Natychmiast i na amen.
Skomentuj ten wpis