Jest 2013 rok. Hasam po fejsie radośnie i nagle oczom moim ukazuje się fotka ze stosikiem książek. Kolega Rafał wrzucił. Czytam tytuł – Transerfing rzeczywistości. Autor – Vadim Zeland.
Oczy mi się świecą, no bo książki, a jednym z moim wielkich marzeń odkąd skończyłam podstawówkę było to, aby mieć tyle pieniędzy, żeby kupić każdą książkę, którą zechcę i żeby mieć czas na jej czytanie, kiedy ja chcę, a nie kiedy mogę.
Oczywiście inne marzenia też miałam, jak na przykład to, żeby być obrzydliwie bogatą itd. Takie tam młodzieńcze mżonki..
Pytam Rafała, o czym są te książki, a on mi pisze: Kup sobie i przeczytaj.
Aaaa, taki z Ciebie kolega. Ja Ci pokażę. Kupię i przeczytam. Żebyś wiedział… Myślę sobie. Ja Ci pokażę, kurka wodna.
Ale kasy nie mam na książki z Polski, bo to jest ten czas, kiedy przesyłka kostuje więcej niż same książki. Zaczynam kopać w sieci i oczywiście znajduję piraty w PDF-ie i ściągam na dysk. Natychmiast biorę się za czytanie. Natychmiast!
Ruski autor! Cudnie. Kocham ruskie książki, a najbardziej ze wszystkich, które dotąd przeczytałam to “Człowiek, który przebiegał przez ulicę” Andrisa Kolbergsa. Wprawdzie łotewska literatura, ale to te klimaty wschodnie. W tamtym czasie był jeszcze Związek Radziecki, gdy się nią rozkoszowałam.
Czytam więc pierwszy tom TR, Przestrzeń wariantów i już kocham te książki. Wpadam po uszy i czekam, aż się jakiś kryminał rozwinie, bo wciąż jeszcze chodzę z autorem po chaszczach i ocieram łzawiące oczy od dymu papierosowego. Autor pali, nie ja, ale wczuwam się i czekam, aż w tej szarej mżawce ktoś go napadnie, albo on kogoś…
I jest napad! Szokujący i soczysty jakby mnie ktoś w pysk strzelił. On pisze o mnie. Pisze o moich sytuacjach z życia, jakby żył moim życiem. Zapominam o przestępcach i czających się za krzakami potworach. Wraz z Zelandem budzę się ze snu i czuję się błogo w promieniach porannego słońca…
I tak z każdą kolejną kartką zdaję sobie sprawę, że to nie jest żadna kryminalna powieść, a coś o wiele większego. To jest czarodziejska różdżka, albo jakiś totalny kit, jak Potęga Podświadomości Murphy’ego, która więcej szkody zrobiła niż na to w ogóle zasługuje.
Ale ja jestem Projektorem. W dodatku 6/3, więc muszę doświadczać na sobie. Nie interesują mnie cudze błędy i doświadczenia. Muszę sama. I myślę sobie – aha, jeśli to ma być prawda, o czym on tu pisze, to ja to sprawdzę. Zobaczymy!
Już w trakcie czytania zaczynam ściśle stosować się do tego, co obiecuje autor i rzeczywiście bardzo szybko zaczyna się dziać dużo dziwnych, ale fajnych rzeczy w moim życiu. W “niewytłumaczalny” sposób pojawiają się sprzyjające okoliczności, ludzie, dzięki którym otrzymuję lub docieram tam, gdzie chcę. Zaczynam być inaczej traktowana przez osoby, które wcześniej odnosiły się do mnie zupełnie inaczej. I wszystko to bezwysiłkowo. Ja nic nie robię. Wykorzystuję tylko rady z TR. Pozwalam, by rzeczy działy się same, a ja je tylko nakierowuję na właściwy tor. To jest normalnie magia!
Kończę czytać wszystkie tomy Transerfingu i zaczynam od nowa. Mielę je non stop do dziś. Czasem robię przerwę, aby poczytać coś innego, ale praktykowanie transerfingu to już właściwie druga natura. Moje życie zmienia się diametralnie. Spadają na mnie niebotyczne pieniądze, sukcesy, wielcy i ważni dla mnie ludzie. Znikają całkowicie problemy. Poezja. I pomyśleć, że ten transerfing jest taki kretyńsko prosty. Naprawdę kretyńsko, bo nie wymaga od nas nic. Kompletnie nic. Na zasadzie:
Im mniej, tym więcej
Przez kilka kolejnych lat tracę czas na tłumaczenie innym, jak mieć tak spektakularne efekty, jak moje, albo i większe, ale to jak grochem o ścianę. Dziś rozumiem, że Projektor nie może nikomu sam niczego proponować, bo nawet jeśli posiada najlepszy na świecie plan, na poziomie energetycznym jest postrzegany jak wielkie zero i nic, więc wreszcie zamykam skrzynkę pod tytułem: Pomaganie innym na siłę i wracam do własnych praktyk nicnierobienia.
Cały transerfing opiera się na byciu obserwatorem i nie trwonieniu energii na cudze cele oraz przypomnieniu sobie, jak konstruktywnie marzyć. Tu muszę przyznać, że wielu wielu ludzi ma ogromny problem z TR, bo nawet gdy już do niego dotrą, często nie potrafią przebrnąć przez pierwszy tom.
“Gdy uszy są gotowe słuchać, pojawia się nauczyciel”
Najwidoczniej ja byłam gotowa. Ale jest jeszcze jeden czynnik. Trzeba go czytać bez oczekiwań. Ja ich nie miałam, bo liczyłam na dobry kryminał, albo coś w stylu Sagi ludzi lodu, itd. Byłam gotowa i mój świat dał mi wszystkiego, co najlepsze dla mnie z grubej rury. Wtedy pojawił się człowiek, który zaproponował mi biznes. To było właściwe zaproszenie i zaowocowało przepiękną współpracą po dziś dzień. Oczywiście były różne perypetie i będę o nich pisać, ale to zaproszenie przyniosło mi najpiękniejszy, najbogatszy i najcudowniejszy czas w moim życiu. Teraz Transerfing jest najważniejszym narzędziem w mojej pracy, bo to dzięki niemu to wszystko się wydarza wciąż.
Po tych wszystkich latach zajmowania się biznesem budowanym ściśle według zasad transerfingu mam naprawdę ogrom rzeczy do opowiedzenia. Jednak to, co jest największym fenomenem dla niewtajemniczonych to fakt, że również jako projektor nie mogący wychodzić z inicjatywą i proponować współpracy, zbudowałam biznes nie zaczepiając ludzi i nie proponując nigdy nikomu działania ze mną.
Transerferzy wiedzą, że to normalka. Nieznający TR nie wierzą, ale ja wciąż uważam, mimo zagłębiania się w różne głębsze techniki zarządzania losem, że Transerfing Rzeczywistości Vadima Zelanda jest dla mnie podstawą podstaw. Kiedy opanuje się jego “nicnierobienie”, cała reszta przychodzi jak po sznureczku.
I na koniec. To nicnierobienie to tylko taka moja przekora. Nic samo z nieba nie spada.
Skomentuj ten wpis